z MAREA STAMPER AKA THE BLESSED MADONNA (ONA/ICH) 
IG: THEBLESSEDMADONNA
rozmawia OLEKSANDR (SASHA) POHORELOV (ON/JEGO)
IG: POHORELOV
zdjęcia EVA PENTEL (ONA/JEJ)
IG: EVAPENTEL
Wejdź do tętniącego życiem świata muzyki klubowej, gdzie powietrze wypełnia wolność i wyrażanie siebie, a bity rozbrzmiewają w samym sercu. W tym artykule mamy zaszczyt porozmawiać z jedną z najjaśniejszych postaci ekscytującej współczesnej sceny klubowej, The Blessed Madonną, amerykańską osobą DJ-ską, która oprócz zabukowanych koncertów na całym świecie, zaję- ła również miejsce na każdej imprezowej playliście, jaką widziałem w ciągu ostatnich dwóch lat. Serio. Przemierzając taneczne parkiety historii, odkrywamy głęboki wpływ społeczności queerowej na ewolucję i moc kultury klubowej oraz głębokie człowieczeństwo danceflooru jako takiego. Marea stoi na przecięciu tego niezwykłego dziedzictwa, przeplatając swój własny kunszt z głębokim uznaniem dla różnorodnych głosów i nieopowiedzianych historii, które kształtują rytmy, które znamy i kochamy. W tej rozmowie omawiamy aktualny stan muzyki klubowej, zagłębiając się w jej podziemne korzenie, transformacyjną moc, którą posiada, oraz nadchodzący album The Blessed Madonny, który obiecuje przesunąć granice i zapoczątkować nową erę dźwiękowych poszukiwań w jej dyskografii. Przygotujcie się na zatracenie się w bitach i melodiach, gdy rozpoczniemy głęboko osobistą i nie mniej sassy rozmowę z The Blessed Madonną. 
Moje pierwsze pytanie dotyczy koncertowania, a konkretnie twojego postu na Instagramie, o lead singlu nadchodzącej płyty. W poście wspomniałaś o graniu „Serotonin Moonbeams” po raz pierwszy na żywo w Brazylii dla publiczności liczącej 15 000 osób i o tym, jak oni to czują. Jak określasz, czy piosenka jest właśnie „tą” piosenką? Czy słuchasz jej wiele razy, grasz dla bliskich, lub może dopiero podczas występów na żywo możesz ocenić jej jakość i efekt na słuchaczy?
Początkowo byłam dość powściągliwa, jeśli chodzi o granie własnej muzyki przed innymi. Wydawało mi się to nieco samolubne, mimo że większość artystów oczywiście gra swoje własne nuty. Miałam obawy, że ludzie się znudzą i będą prosić o po prostu granie hitów. Osobiście nie mam ich zbyt wielu, ale w każdym razie czułam się z tym naprawdę dziwnie. Jednak mój menadżer, Oliver, zachęcił mnie do rozpoczęcia grania własnych utworów podczas występów na żywo, abym mogła je przetestować i zobaczyć, co gra, a co nie gra. Doskonale pamiętam pierwszy raz, kiedy zagrałam „Serotonin Moonbe- ams”. W utworze jest fragment, w którym zatrzymuje się on na chwilę, tworząc moment ciszy przed refrenem i kiedy zagrałam ten kawałek, pomyślałam: „Oh, jestem o sekundę od mojej flop ery”. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, wśród publiczności panowała zbiorowa ciekawość – tłum krzyczał i czekał na kolejną część, której oczywiście nigdy wcześniej nie słyszał. Dla mnie to była prawdziwa radość móc być świadkiem takiej reakcji z pierwszej ręki. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam, co ten kawałek robi z ciałami ludzi. W końcu na tym polega magia muzyki tanecznej, co nie?
A jakie było doświadczenie ponownego koncertowania po dwóch latach kwarantanny? Czy twoje podejście do występów na żywo zmieniło się po przerwie?
Miałam akurat szczęście zagrać na pierwszym legalnym evencie w Wielkiej Brytanii po wybuchu pandemii. NHS (Krajowa Służba Zdrowia w Wielkiej Brytanii) i inne organizacje współpracowały, aby przetestować możliwość organizacji wy- darzeń, które nie zamieniłyby się w rozprzestrzeniacze koronawirusa, co z perspektywy czasu może wydawać się naiwne i zbyt pełne nadziei. W dniu wydarzenia uczestnicy musieli się przebadać i przedstawić negatywny wynik. Niektórzy nawet nosili potem wyniki testów na szyi. Dla wielu było to pierwsze doświadczenie z testami – teraz mam ich całe pudełko w domu. Mogłabym udekorować choinkę testami na COVID, mówiąc szczerze. Po tym początkowym wydarzeniu było jednak wiele początków i hamowań. Latem był krótki okres, w któ- rym wydawało się, że wróciliśmy już na zawsze. Jednak wiele osób było chorych, wracało do zdrowia, miało chorych krewnych, było na kwarantannie lub nie pracowało przez dłuższy czas z powodu trudności finansowych. Wystąpiło prawdziwe poziomowanie społeczne, choć oczywiście nie wszyscy go doświadczyli. Jeśli byłeś bardzo bogaty, mogłeś zasadniczo robić, co ci się podobało – ale nawet osoby takie jak my, koncertujący DJ-e, nie były odporne na konsekwencje COVIDu w naszej branży. Bardzo niewiele osób mogło sobie pozwolić na niepracowanie przez półtora roku. Byliśmy jednymi z ostatnich, którzy wrócili do pracy w jakimkolwiek pozorze normalności. To były chwile intensywnej energii i chaosu. Wydarzenia często były zamykane z powodu kwestii związanych z COVIDem. Było też mnóstwo osób, które ukończyły 18 lat podczas kwarantanny, doświadczając pierwszego smaku wolności, wychodząc i upijając się publicznie po raz pierwszy. To było jak „baby’s first festival”. Nastąpił przypływ nowej energii. Teraz sytuacja w końcu zaczęła się stabilizować i znowu czuję „normalność”, jeśli w ogóle mogę użyć tego słowa. Niemniej jednak uważam, że nadal znajdujemy się w okresie ożywienia, szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie stoimy teraz przed poważnymi wyzwaniami związanymi z kosztami utrzymania.
Totalnie. Trudno jest określić, jak czuć się z tym powrotem do normalności, ponieważ sytuacja może się tak szybko zmienić. Może wrócić jutro lub za miesiąc. Staram się teraz jak najlepiej wykorzystać każdą okazję do im- prezowania, ponieważ straciłem dwa lata tego doświad- czenia i naprawdę tego potrzebowałem.
Rzeczywiście, w powietrzu wisi poczucie pilności a propos wszystkiego, ale wierzę, że jeśli techno mogło zostać wynalezione w Detroit na początku lat 80-tych, a muzyka house w Chicago w tym samym okresie, podczas niewątpliwie trudnych czasów, to jest powód, by mieć trochę wiary. Być może jest to połączenie mojego optymizmu i czarnego humoru, ale w naszym gatunku istnieje pewna odporność i kreatywność. Mamy tendencję do znajdowania sposobów na śmiech i taniec w sytuacjach, z których być może nie powinniśmy się śmiać ani tańczyć. Zachowuję pewien poziom wiary w naszą zdolność do kreatywnego reagowania, ale oczywiście nie jest to sytuacja, w której chciałabym być.
Czyli wierzysz w to kiepskie powiedzenie, które ostatnio często słyszę: „trudne czasy tworzą świetną sztukę” czy coś w tym stylu?
O jezu, było mnóstwo ludzi, którzy mówili: „O wow, to straszne, że Trump został wybrany na prezydenta, ale przynajmniej muzyka będzie dobra”. Gardzę taką mentalnością.
Nie cierpię tego.
To takie samolubne i bezmyślne. Poza tym, dobra muzyka była zawsze. Myślę, że można doceniać ludzką odporność bez używania jej jako wyimaginowanego „promyku nadziei”. Prawdopodobnie jestem osobą nadmiernie pełną nadziei, nawet przekraczając granice logiki i rozsądku, ale nie chcę być zmuszana do wykorzystania tej mojej cechy. Po prostu chcę, aby wszystko było w porządku i nie chcę, aby inni musieli walczyć o znalezienie nadziei w świecie, który się rozpada. Gdybyśmy jutro stanęli w obliczu katastrofy, jestem pewna, że ktoś zorganizowałby imprezę, ale nie będę osobą, która na Twitterze napisze: „Cóż, przynajmniej mieliśmy świetną imprezę. Trzeba było tam być. Trwała do wtorkowego popołudnia”. Nie jestem kimś takim. Mam jednak stuprocentową pewność, że ktoś na techno Twitterze wpadłby na taki „genialny” pomysł.
Według mnie, w społeczeństwie istnieje trend, w którym stajemy się bardziej aktywni politycznie, dopiero kiedy dzieją się złe rzeczy. Nie powinniśmy czekać, aż ktoś taki jak Trump zostanie wybrany, aby wyrazić nasze poglądy polityczne na Twitterze.
Absolutnie, możesz zaangażować się w działania polityczne w dowolnym momencie. Nie trzeba czekać, aż dojdziemy do punktu kryzysowego. Niektórzy z nas byli zaniepokojeni tymi kwestiami przez cały cholerny czas. Byłam nastolatką w czasie, gdy zaczął się kończyć niszczycielski kryzys związany z AIDS. Nie potrafię wskazać jego końca, ponieważ jest to proces stopniowy do teraz. Przeszliśmy od absolutnego wyroku śmierci do stanu przewlekłego. Jeśli dorastałeś w tym czasie jako osoba queer, byłeś z natury upolityczniony, a to upolitycznienie nie zanika wraz z wiekiem, ponieważ znasz konsekwencje, jeśli nie jesteś czujny. Było to widoczne, gdy obrońcy społeczności queerowej wystąpili podczas epidemii małpiej ospy. Rozumieli, co się dzieje i nie ufali, że rząd sobie z tym poradzi. Wiedzieli, że zostaną porzuceni w kryzysie, który był postrzegany jako dotykający głównie gejów. Te osoby zawsze tam były, z wiedzą i świadomością. Więc nie, nie musimy czekać. Jeśli masz choćby podstawowe pojęcie o historii, rozumiesz, że koło nieuchronnie się obróci, a systemy znajdą sposoby na uciskanie osób queerowych, kobiet, osób biednych i niebiałych. Ten wątek nigdy nie znika.
Niedawno obejrzałem film dokumentalny o kryzysie AIDS i Nan Goldin zatytułowany „Beauty and the Bloodshed” (Całe to piękno i krew), i ten tytuł utkwił mi w pamięci. Jak wspomniałaś, doświadczyłaś różnych okresów „rozlewu krwi” w swoim życiu. Oprócz tego, co napędza cię do dalszego działania? Znajdujesz więcej inspiracji w pięknie czy w wyzwaniach?
Powiedziałabym, że chyba po równo. Najpiękniejsze momen- ty w muzyce tanecznej, i ogólnie w życiu, często wyłaniają się z miejsc prawdy, które rzadko są cukierkowe. Więc jest to połączenie obu. To albo samonapędzający się silnik, albo wąż pożerający samego siebie. Nie mam pewności, co to jest w moim przypadku. Jest to albo uporczywie kreatywny, albo konsekwentnie destrukcyjny proces.
Kolejne pytanie o równowagę odnosi się do twojej pracy nad remiksami. W ostatnich latach wyprodukowałaś jedną z najbardziej błyskotliwych płyt z remiksami, jakie kiedykolwiek słyszałem, czyli „Club Future Nostalgia” na podstawie piosenek Dua Lipy. Jak znajdujesz równowagę między uhonorowaniem oryginalnego utworu a dodaniem własnego niepowtarzalnego akcentu?
Chodzi o przywrócenie rzeczy do sedna. Kiedy pracuję nad remiksami, mam bardzo konkretne podejście. Najpierw zbieram wszystkie poszczególne elementy utworu: podkład wokalny, perkusję i wszystkie drobne części melodii. Następnie oceniam, co można wyłączyć lub usunąć. Jest w tym pewien minimalistyczny aspekt. Jeśli posłuchasz większości rzeczy, nad którymi pracowałam, zauważysz poczucie wycofanej aranżacji, w pewnym sensie. Potem chodzi głównie o tworzenie kon- tekstu. Na przykład w przypadku remiksu „Levitating” zadałam sobie pytanie: „Jak by to brzmiało, gdyby zostało wyprodukowane przez kogoś, kogo naprawdę podziwiam muzycznie?”. Często kieruję się różnymi artystami i ich stylami, a kiedy już to usłyszysz, nie da się tego odsłyszeć. Muszę powiedzieć, że w czasie nagrywania, które odbywało się podczas kwarantanny, pomyślałam sobie, że świat się kończy i nikt nigdy już nie da mi szansy na zrobienie czegoś takiego ponownie. Postanowiłam więc spróbować. Po prostu zwariowałam, myśląc, że za sześć miesięcy możemy być martwi, i nikt nigdy nie zatrudni mnie do tworzenia muzyki. Takie było moje podejście i szczerze mówiąc, to zmieniło dla mnie wszystko.
Tak, go crazy, go stupid, ale w dobry sposób.
Dokładnie, miałam wtedy wrażenie, że to może być nasza ostatnia szansa. Ogólnie, proces nagrywania był świetnym doświadczeniem i zajęło mi to trzy miesiące, co w tamtym okresie było sporą ilością czasu. Dosłownie siedziałam na strychu i robiłam wszystko sama. Musiałam wszystko rozplanować, wyczyścić sample, zrobić zrzuty ekranu, by pokazać gdzie one są i jak długo trwają. W grę wchodziły arkusze w Excelu i przekazywałam wszystkie te szczegóły dalej. Otrzymałam wokal Missy Elliott w wiadomości głosowej. To było chyba jedno z najbardziej surrealistycznych doświadczeń.
Czy jakiś diabeł siedzi ci na ramieniu, podpowiadając, by stać się znaną na TikToku? Czy cała obsesja na punkcie bycia viralowym i Tiktokifikacja muzyki wpływa na twoją pracę?
TikTok mnie wkurza. Nawet nie lubię na niego patrzeć. Kiedy go otwieram, to czuję się tak, jakby on na mnie krzyczał. Jest tak głośno i nie sądzę, żeby ktokolwiek kiedykolwiek wysłał mi TikToka, którego naprawdę chciałabym obejrzeć. Ani razu. Za każdym razem, gdy go otwieram, nie wiem, jak sprawić, by pokazywał mi rzeczy, które naprawdę chcę zobaczyć. To jest aplikacja dla ludzi, którzy za bardzo się starają.
Ostatnio często słucham Holly Herndon, która słynie z włączania sztucznej inteligencji do swoich projektów. Czy będziesz może wykorzystywać AI (artificial intelligence) jako element w procesie twórczym, czy jednak będziesz podążać tradycyjnymi metodami i zachowasz klasyczne podejście? Czy w muzyce elektronicznej nie chodzi zresztą o futuryzm i innowacje?
Nigdy nie użyję AI w mojej produkcji muzycznej. Wiem, że to zeżre świat, po prostu wiem to. Rozumiem, dlaczego jest to interesujące i ważne koncepcyjnie, potrafię to ogarnąć intelektualnie. Wywodząc się ze świata techno, jesteśmy zaintere- sowani futuryzmem, ale, powiem jedną rzecz, zawsze istnieje związek między futuryzmem a faszyzmem – o tym ostatnio myślałam. Na przykład włoski futuryzm był ściśle związany z ruchem politycznym. Ślepy marsz naprzód dzięki technologii i wyidealizowany postęp ludzkości dzięki nauce jest często ko- jarzony z tego rodzaju politycznym ślepym marszem. Nie mam więc innych oczekiwań wobec sztucznej inteligencji. Istnieją wady bycia chronicznie online, ostatnia rzecz, którą zobaczy- łam na Twitterze, która mnie uderzyła, było to, jak wiele gene- rowanych przez sztuczną inteligencję piosenek przekonująco naśladuje czarnoskórych artystów. To wymowne, że sztuczna inteligencja jest wykorzystywana do eliminowania czarnych osób z czarnej muzyki. Nasuwa się pytanie, dlaczego ludzie ko- chają czarną sztukę bardziej niż czarnych ludzi? Istnieje realna możliwość, że AI wyeliminuje element ludzki z procesu twór- czego, zwłaszcza dla tych, którzy w ogóle nie dbają o osoby niebiałe. Kierunek rozwoju sztucznej inteligencji ma tendencję do naśladowania ludzkiej inteligencji i musimy zastanowić się, dokąd to prowadzi.
Czytałem badanie o tym, jak modele sztucznej inteligencji trenowane na rzeczywistych danych często odzwiercie- dlają uprzedzenia w nich obecne. Na przykład, jeśli poprosisz je o napisanie reklamy produktu dla kobiet, może ona być mizoginiczna, ponieważ będzie opisywać kobiety za pomocą stereotypowych przymiotników, takich jak „delikatna”, „kochająca” i „opiekuńcza”.
To tak, jakby sztuczna inteligencja starała się być bardziej ludzka niż człowiek.
Dokładnie. Mówiąc o inkluzywności, społeczność queerowa odegrała znaczącą rolę w twojej muzyce. Jakie są główne inspiracje, które znajdujesz w byciu osobą queerową i byciu częścią społeczności?
Społeczność queerowa miała znaczący wpływ na moją muzykę, a także jest częścią mojej osobistej podróży. Pochodzę z rodziny, w której jest wiele osób nieheteronormatywnych i zdecydowanie mocno wykraczam poza normę. Jednak czasami stawiam czoła wyzwaniom związanym z postrzeganiem mojej queerowości, ponieważ mam męża. Inni często mają tendencję do przeoczania mojej queerowości z powodu mojego małżeństwa, podczas gdy mężczyzna, który nie jest heteroseksualny, nadal byłby rozpoznawany jako osoba queerowa, niezależnie od jego obecnego związku. To jest frustrujące, gdy czuję, że moja tożsamość jest zredukowana do ostatniej osoby, z którą byłam związana seksualnie. Nie chcę czuć potrzeby ciągłego potwierdzania swojej tożsamości lub wydawania komunikatów prasowych w Dniu coming outu. Bycie częścią społeczności wiązało się również z ważnymi historycznymi kamieniami milowymi, takimi jak postęp w zakresie zapobiegania HIV i legalizacja małżeństw homoseksualnych w Stanach. Postępy te były spełnieniem marzeń wielu osób, zwłaszcza tych, które żyły w czasach, gdy AIDS było niszczycielskie, a równość małżeńska nie była jeszcze rzeczywistością – mówię to tak, jakby była rzeczywistością wszędzie, ale wiesz, co mam na myśli. To krzepiące być świadkiem pozytywnych zmian, które nastąpiły, i widzieć odporność młodego pokolenia, które z siłą i optymizmem staje przed wyzwaniami, na przykład w przypadku AIDS i HIV. Widok osób w mediach społecznościowych, które są tak wyluzowane po uzyskaniu pozytywnego wyniku, naprawdę mnie uszczęśliwia. To marzenie, o którym nie mogli- śmy marzyć w latach 90. Wtedy rozdawaliśmy prezerwatywy jak kamizelki kuloodporne na wojnie – to była wielka sprawa i uwielbiam to, że teraz dla niektórych to nie jest w ogóle problemem. W każdym razie nosimy te doświadczenia ze sobą na zawsze. Nawet teraz nie sądzę, bym kiedykolwiek w pełni poczuła, że jest dla mnie miejsce. Zawsze mam poczucie bycia po drugiej stronie.
Co twoim zdaniem przyczynia się do poczucia komfortu, jakie osoby queerowe odnajdują w muzyce elektronicznej i klubowej? Jesteśmy świadkami tego trendu od kilku dekad i teraz osoby LGBTQIA+ są pionierami na scenie muzyki elektronicznej. W ciągu ostatniej dekady artyści tacy jak SOPHIE, kolektyw PC Music, a także ty, zdobyli ogromną miłość i wsparcie ze strony społeczności queerowej. Więc co jest takiego queerowego w BPMach?
Wiesz co? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Naprawdę nie mam na to odpowiedzi. Niewątpliwie prawdą jest, że obecność osób queerowych była widoczna w muzyce elektronicznej od jej początków. Z drugiej strony, my byliśmy wszędzie. Jednym z aspektów, który mógł się do tego przyczynić, jest znaczenie klubów, zwłaszcza barów gejowskich, gdzie taniec jest głównym sposobem socjalizacji. Tworzy to środowisko, w którym ludzie mogą się spotykać bez zwracania na siebie zbytniej uwagi, zwłaszcza biorąc pod uwagę historyczne ograniczenia dotyczące tańczenia osób tej samej płci, które mieliśmy w USA. Absurd. Atmosfera dyskoteki zdecydowanie dodaje warstwę dwuznaczności i wolności, ale szczerze mówiąc, myślę, że mój przyjaciel Luis Manuel Garcia-Mispireta, wyjątkowy pisarz i naukowiec, byłby lepiej przygotowany do odpowiedzi na to pytanie. Prawdopodobnie napisał już na ten temat 10 000 stron, sprawdź go.
Kilka tygodni temu byłem na koncercie Uffie w Warszawie i skłoniło mnie to do zastanowienia się nad odrodzeniem indie sleaze, które jest powrotem estetyki czystej zabawy i imprezowania, aparatów cyfrowych i wątpliwych wyborów modowych z końca lat 2000 i początku lat 2010. Co sądzisz o nostalgicznym powrocie epok, w których żyłaś?
O mój boże, to takie dziwne znowu widzieć ludzi w ubraniach z lat 00. Myślę sobie: „Naprawdę?”. Jedno jest pewne, nie przeszliśmy przez erę dżinsów z niskim stanem po to, aby powróciły. Nie, nie, nie, nie wrócę do tego. Jeśli chodzi o odrodzenie indie sleaze, uważam je za całkiem interesujące. Myślę, że wiąże się z nim element radosnego nihilizmu. Takie przesadne ruchy kulturowe zawsze pojawiają się po kryzysach. Tak było po 11 września i kryzysie 2008 roku, kiedy panowało motto „pieprzyć to, wypijmy kilka drinków i imprezujmy”. Zdecydowanie jest teraz poczucie tego ducha i jestem za tym. Osobiście uwielbiam Uffie. Kochałam ją wtedy, jak pojawiła się właśnie w tych indie sleaze czasach i kocham ją teraz. Jest dla mnie prawdziwą muzą, niesamowicie utalentowaną i ge- nialną samą w sobie.
Uffie pojawia się na twoim nadchodzącym albumie, and I’m obsessed! Czy mogłabyś opowiedzieć nam o kierunku, w którym zmierza twoja nadchodząca płyta?
Cóż, miejmy nadzieję, że wyjdę z mojej flop ery. W pewnym sensie płyta jest kontynuacją „Club Future Nostalgia” – jest takim gorączkowym snem o muzyce tanecznej, ale tym razem proces nagrywania obejmuje znacznie więcej pisania piosenek. Przepływ pracy jest nieco podobny do robienia remiksów, gdzie tworzę oryginał, a następnie dopracowuję go do bardziej wydestylowanej formy. Większość pomysłów zaczyna się od fortepianu, a współpraca z tak wieloma utalentowanymi osobami była naprawdę niesamowita. Wielu z nich znalazło się w mojej orbicie akurat po „Club Future Nostalgia”. Niektórzy z artystów, z którymi wcześniej pracowałam, również powrócili i mamy fantastyczną społeczność, zwłaszcza tutaj, w Londynie, osób współpracujących ze sobą. Uważam, że ten aspekt jest często niedoceniany. Istnieje pewna fantazja na temat samotnego artysty pracującego w izolacji, ale w rzeczywistości współpraca może przynieść naprawdę niesamowite rezultaty. Chyba, że jesteś Joni Mitchell. Wtedy tak, możesz zrobić wszystko sam.
Tak, uważa się, że możesz być uważany za „prawdziwego artystę” tylko wtedy, gdy piszesz wszystkie swoje piosenki, piszesz całą muzykę i, nie wiem, może również tworzysz swoje okładki.
Chodzi też o to, że w większości przypadków taka narracja samotnego artysty nie ma miejsca. Piękno tkwi w dialogu między ludźmi. Weźmy na przykład utwór „Serotonin Moonbeams”. To była współpraca między mną, Uffie, Henrym z Joy Anonymous i niesamowicie utalentowaną osobą autorską Jin Jinem. Cały proces zrodził się z rozmowy, którą odbyliśmy podczas kolacji kilka dni wcześniej. Niesamowite w tworzeniu płyty jest to, że pozwala ona na rozwinięcie długiej rozmowy, zaczynając od szerokich pomysłów i ostatecznie zbiegając się w centralnym temacie. Na tym albumie badam, w jaki sposób rzeczywiste doświadczenia krzyżują się z muzyką taneczną. Nie chodzi tylko o błyskotliwe momenty, ale także o złożoność ludzkich doświadczeń. Czasami te piosenki mogą wydawać się powierzchowne, ale kiedy wejdziesz głębiej i rozważysz kontekst, mają one znacznie większą wagę. Interesuje mnie zabawa konwencjami, lekkość i frywolność, podobnie jak w bubble- gum popie i piosenkach girlsbandów z lat 60-tych i wczesnych 70-tych. Te piosenki mogą wydawać się beztroskie, ale utwory takie jak „He Hit Me (And It Felt Like a Kiss)” czy „You Don’t Own Me” mają głębokie znaczenie. Wiele z tych dziewczęcych nagrań zostało napisanych przez niesamowitych autorów piosenek, takich jak Carole King. Pomyśl o piosence takiej jak „Dancing in the Street”, która została wydana podczas Ruchu Praw Obywatelskich. Kontekst ma znaczenie. Zawsze staram się stworzyć coś, co jest iluzją optyczną, gdzie inna perspektywa ujawnia inny wymiar. To dlatego ukończenie tej płyty zajęło tak dużo czasu. Długo nad nią pracowałam, a żartem w moim studiu jest to, że zawsze mówię, że jest „prawie skończona”. Ale teraz w końcu to widzę.
Czy zdajesz sobie sprawę z kwitnącej sceny klubowej w Europie Wschodniej i czy możemy spodziewać się twojej wizyty w Polsce?
Jak najbardziej. Cóż, byłam w Polsce kilka razy. Grałam na niesamowitym undergroundowym festiwalu w Krakowie, a potem na innym festiwalu w Warszawie, choć było to dość dawno temu. Mój mąż jest Ukraińcem, więc jako członkini ekscentrycznej postradzieckiej rodziny, mam głębokie uznanie dla Europy Wschodniej. Kiedy wchodzisz w ten świat, jest to piękne doświadczenie, choć też szok kulturowy. Mój mąż i ja odwiedziliśmy Gruzję kilka tygodni temu i był to jego pierwszy powrót do byłego Związku Radzieckiego, odkąd wyjechał z rodziną podczas masowej migracji, wyemigrowali do Chicago i Cleveland. Musieli udawać, że jadą do Izraela i uzyskać fałszywe dokumenty. Moja teściowa, która jest niezwykłą Ukrainką po siedemdziesiątce, drobnej postury, ukończyła zarówno balet, jak i operę w Konserwatorium w Odessie, co jest dość niezwykłą kombinacją.
Ja sam pochodzę z Odessy.
Naprawdę? Nie gadaj, kocham to.
To jest tzw. double trouble: postradziecka dama, która ukończyła konserwatorium. Moja mama pewnie skończyła to samo, co twoja teściowa.
Och, więc rozumiesz o co mi chodzi
Wiem dokładnie o czym mówisz.
Uwielbiam wschodnich Europejczyków. Pochodzę z Kentucky, ale jest tak wiele rzeczy, które łączyły nas z mężem, kiedy się poznaliśmy, nawet jeśli chodzi o jedzenie. Dorastanie na obszarach, gdzie zasoby mogą być ograniczone, naprawdę nauczyło nas, jak gotować świetne jedzenie z gównianych składników. Było wiele podobieństw: nasze światopoglądy, rzeczy, które lubimy jeść i nasze poczucie humoru, które jest oczywiście bardzo ponure.
Wciąż trudno mi wytłumaczyć, dlaczego muszę czekać rok na wizytę u dentysty, bo muszę za każdym razem wyjaśniać, że nie jestem ubezpieczony.
Tak, to po prostu nie jest coś, co rozumieją osoby uprzywilejo- wane. Albo się to rozumie, albo nie.
Ponieważ nasz magazyn nazywa się DUMA, mam w zwyczaju kończyć wywiady krótkim pytaniem: z czego jesteś najbardziej dumna?
Z czego jestem najbardziej dumna? Cóż, myślę, że to zdolność do opieki nad moimi rodzicami. Pochodząc z ubogiego środowiska, możliwość wspierania i dbania o moją mamę jest dla mnie niezwykle wyjątkową rzeczą. Kupiłam jej samochód, co miesiąc spłacam jej kredyt hipoteczny, a kiedy przejdzie na emeryturę, zamieszka ze mną, a ja się nią zajmę. Bycie taką osobą dla niej jest czymś, czego nigdy nie myślałam, że osiągnę. Moja mama jest bibliotekarką, wujek listonoszem, a ciocia poetką. Żadne z nas nie pochodzi z zamożnych środowisk, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze korzenie we wschodnim Kentucky, skąd pochodzi mój tata, które jest najbiedniejszym hrabstwem w Ameryce. Kiedy stan zdrowia mojej babci się pogorszył, zaczęłam koncertować i nagle miałam pieniądze, których nigdy wcześniej u mnie nie było. Byłam w stanie zapewnić mojej babci odpowiednią opiekę w ośrodku dla osób z zaburzeniami pamięci, dzięki czemu niczego jej nie brakowało. Z pewnością nie jest to dane w amerykańskim systemie opieki zdrowotnej. Jeśli jest coś, z czego jestem dumna, to są chwile, w których mogę wykorzystać swoją pracę, aby zaoferować opiekę i wsparcie mojej rodzinie i innym. Jestem głęboko zaangażowana w pracę na rzecz uchodźców, szczególnie skupiając się na pomocy uchodźcom queerowym. Pomogłam parze lesbijek i ich synowi uciec z Ugandy, z czego jestem niesamowicie dumna. Jest dla mnie ważne móc coś zmienić, czy to w mojej rodzinie, czy w szerszej społeczności. Myślę więc, że dla mnie moją dumą jest zaangażowanie.
To zdecydowanie jest powód do dumy.